
Naszym dzisiejszym gościem jest podróżnik, alpinista, himalaista i Lider w 4challenge – Łukasz Supergan. Opowie o początkach swojej przygody z trekkingiem i górami oraz o tym, jak dobrze się przygotować do podobnych wypraw.
Piotrek Zając|4challenge: Cześć, dzień dobry Łukasz! Na samym początku naszej rozmowy chciałbym zadać Ci dość niestandardowe pytanie. Podczas śledzenia Twojej strony internetowej moją uwagę przykuło stwierdzenie, że nie lubisz, kiedy ktoś określa Cię mianem “podróżnika”. Chciałbyś się podzielić z nami odpowiedzią, dlaczego taki przydomek Ci nie odpowiada?
Łukasz Supergan: Dobre pytanie. Z jednej strony podróżnik jest stwierdzeniem wieloznacznym, z drugiej jednak trochę szufladkującym. Nie lubię tego określenia, ponieważ ze wszystkich “podróżników”, których spotkałem na swojej drodze, każdy podróżował trochę w innym stylu. Moim zdaniem ogólne wrzucanie ich wszystkich do jednej kategorii, nie do końca ich opisuje, dlatego sam też takiej “szufladki” nie lubię – również przez to, że to co robię, się zmienia. Swoją przygodę rozpocząłem od wędrówek górskich. Potem w 2004 roku pojawiły się wyprawy długodystansowe, jednak w dalszych latach zaczęło się to zmieniać. Przez kilka lat po przejściu Łuku Karpat pracowałem w zawodzie. Dalej była podróż dookoła Azji, która miała charakter typowo poznawczo – kulturowy. W późniejszych latach pojawiły się ponownie trasy na długie dystanse, ale bez poruszania się po konkretnym szlaku. Przykład pierwszy z brzegu – trawers Islandii, który nie był wędrówką po sprecyzowanej trasie, a bardziej podróżą z punktu A do punktu B. Zainteresowałem się Arktyką i miejscami trudno dostępnymi, aż wreszcie nadszedł czas na góry wysokie, co w zasadzie kontynuuję do teraz. Jak zatem widzisz – rzeczy, którymi się zajmuję, bardzo się zmieniają. Do tego nie wszystkie te aktywności są górskie lub długodystansowe. Definicja tego co robię, bardzo się zmienia na przestrzeni lat, moje zainteresowania się zmieniają, dlatego też określenie tego wszystkiego jednym słowem jest dosyć trudne.
Marta Mazur-Sokołowska|4challenge: …a czy w takim razie jest jakieś słowo, którym lubisz jak Cię określają ludzie?
Łukasz: Nie wiem jak sam mógłbym się określić, właśnie dlatego, że te zainteresowania się zmieniały z czasem i zapewne dalej będą się zmieniać.
MM-S|4challenge: Wróćmy więc do tematu szlaków długodystansowych. Powiedz proszę, skąd wzięła się u Ciebie „zajawka” na wielodniowe wyprawy?
Łukasz: Wszystko zaczęło się od gór i to od klasycznych wędrówek górskich, które większość z nas robi. Średnio 2 – 4 tygodnie w roku spędzałem w górach z mamą. Najczęściej były to Beskidy i Tatry – tak było do osiemnastego roku życia. Wszystko zmieniło kiedy po raz pierwszy pojechałem w Bieszczady. To właśnie wtedy zetknąłem się z kilkudniowymi wędrówkami z plecakiem, w którym nosimy cały potrzebny do przeżycia sprzęt: śpiwór, namiot, jedzenie, kuchenkę gazową i tym podobne. Odmieniło to moje postrzeganie trekkingów po górach. Dalej wszystko potoczyło się lawinowo. Od 2001 roku zacząłem przygotowania do samotnego przejścia Łuku Karpat, którego dokonałem w 2004. To była trudna wyprawa, podczas której popełniłem masę błędów, ale też wyciągnąłem z niej wiele cennych lekcji, które zaprocentowały w przyszłości. Mniej więcej w podobnym okresie ukończyłem kurs skałkowy, a następnie kurs taternicki. Wciągnąłem się we wspinaczkę i od tego momentu te dwie aktywności zaczęły się przeplatać ze sobą w moim życiu. I tak zostaje do dziś.
PZ|4challenge: Właśnie, Łuk Karpat …co Cię wówczas zmotywowało, żeby przejść samotnie akurat tę trasę? I jak wyglądały Twoje przygotowania do tego przedsięwzięcia?
Łukasz: To był dość niespodziewany pomysł. Zaczęło się od mojego przejścia Polskich Karpat w 2001 roku. Wtedy pojawiła się myśl o pokonaniu całego łańcucha Karpat, nie tylko jego polskiej części. Dodatkową motywacją dla mnie był fakt, że nikt nigdy nie dokonał tego samotnie. Zainteresowałem się tym tematem i rozpocząłem szukanie informacji. Pamiętam moment, kiedy będąc w uczelnianej bibliotece pierwszy raz zobaczyłem mapę całego pasma Łuku Karpat w Atlasie PWN. Dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, jak gigantyczny jest to dystans do przejścia i gdzie tak naprawdę kończy się cały grzbiet, że ciągnie się przez całą Zachodnią Ukrainę, aż do południowej Rumunii. Jednocześnie zauważyłem, że cały łańcuch stanowi logiczną linię, doskonałą całość bez wielkich odgałęzień, którą da się przejść jednym ciągiem. Po minucie od spojrzenia na mapę, wiedziałem już, że jest to coś, co chcę zrobić. Było to szalone, bo nigdy nie byłem w Rumunii czy na Ukrainie, ale motywacja do działania była ogromna, pomimo tego, że wiele osób nie dawało mi dużych szans na sukces. Przygotowania do wędrówki były długie i żmudne. Trwały w sumie 3 lata. Łączyłem wtedy pracę, studia i musiałem, gdzieś w wolny czas wcisnąć przygotowania. Do tego pamiętajmy, że na początku XXI wieku nie było tak powszechnego dostępu do informacji. Wszystkich wskazówek i poradników trzeba było szukać konwencjonalnie. Bardzo wiele czasu spędziłem w bibliotekach, studiując mapy i opisy poszczególnych etapów trasy (…). Dużą część map terenu, zwłaszcza w Ukraińskiej i Rumuńskiej części Karpat, pozyskiwałem od wędrowców, którzy już tam byli. No ale nie udało się uzyskać wszystkich map. Dlatego też w Rumunii był taki moment, że przez 2 dni szedłem bez żadnej mapy, polegając jedynie na swojej orientacji przestrzennej. I tak wyglądało to przez okres 3 lat. Nadeszło lato 2004 roku. Był to również ostatni rok moich studiów i jedyne wakacje, podczas których nie miałem żadnych dodatkowych zajęć terenowych, czy praktyk (…).
PZ|4challenge: Chciałbyś się podzielić z nami tym, jak zareagowała rodzina i przyjaciele na Twój pomysł?
Łukasz: Nie protestowali. Znajomi życzyli powodzenia, a rodzina pomimo że naturalnie martwiła się o mnie, to miała dużą wiarę we mnie i w sukces mojego przejścia. Pamiętam jak po powrocie moja mama powiedziała mi, że podczas tych trzech miesięcy była dziwnie spokojna. Na pewno pomagało to, że mieliśmy regularnie kontakt telefoniczny. W końcu Ukraina, czy Rumunia to nie jest pustkowie, gdzie nic nie ma. Najtrudniej myślę, że rozłąkę znosiła moja ówczesna dziewczyna. To był ciężki okres dla nas obojga. Zobaczyłem wtedy z jak wielką presją psychiczną może się wiązać tak długa wyprawa. Miałem często poczucie osamotnienia na tej wyprawie…. I dużo czasu dla siebie, więc mogłem oswoić się z tym uczuciem. Dzięki temu już nigdy na następnych ekspedycjach samotność nie była dla mnie ciężarem. Była to swoista nauka przebywania sam ze sobą i myślę że udało mi się zaprzyjaźnić z tym samotnością i ta przyjaźń trwa do dziś.
PZ|4challenge: Dziewięć lat później powtórzyłeś przejście Łuku Karpat, w trakcie którego skróciłeś czas wędrówki o 28 dni. Co zmieniłeś w swoim planowaniu i podejściu, że Twoje przejście trwało znacznie krócej niż poprzednio?
Łukasz: Trochę zmodyfikowałem trasę. Pierwszy wariant miał około 2200 kilometrów. Drugi jakieś 2000 kilometrów. Zmieniło się dużo rzeczy przez te 9 lat. Miałem dużo większe doświadczenie, także sprzętowe. Wiedziałem jakie elementy są dla mnie zbędne. Dlatego też mój plecak podczas drugiej wędrówki w 2013 roku był o 8 kilogramów lżejszy niż podczas pierwszego przejścia. Za tym idzie fakt, że mówiąc wprost, robisz mniejszy wysiłek. Zupełnie inaczej nosi się plecak 100 litrowy, a inaczej 55 litrowy. Mogłem dzięki temu poruszać się szybciej i pokonywać dłuższe dystanse w ciągu dnia. Na pierwszym przejściu robiłem średnio 23 kilometry dziennie, na drugim już 33. To ogromna różnica. Na pewno rozwój technologii sprawił, że nawigowanie było wygodniejsze. Pojawiły się pierwsze aplikacje mobilne, zegarki i tym podobne. No i oczywiście kwestia doświadczenia. Jako, że już tam wcześniej byłem, to wiedziałem, gdzie idę i nie gubiłem się jak 9 lat wcześniej. To też mocno skróciło czas przejścia. Ta wędrówka w 2013 roku była czysta przyjemnością, bo dzięki zebranemu doświadczeniu uniknąłem popełniania często głupich błędów z przeszłości. I jeszcze żeby było zabawniej, pomimo rosnących cen z roku na rok, przejście z 2013 kosztowało mnie o połowę mniej pieniędzy, niż to w 2004 roku. Oczywiście teraz, jakbyście wysłali mnie na Łuk Karpat, to przeszedłbym go jeszcze lżej i jeszcze bardziej spokojnie. To wszystko kwestia większego doświadczenia i poszerzanej wiedzy.
MM-S|4challenge: Następnie wybrałeś się na podróż do Iranu, gdzie w 2014 roku przeszedłeś jako pierwszy łańcuch gór Zagros. Skąd pomysł na tak nieoczywisty kierunek i czy było to trudniejsze wyzwanie logistyczne, niż przejście Łuku Karpat?
Łukasz: Pomysł był prosty, choć dość nieoczywisty. Byłem wtedy w trakcie podróży dookoła Azji i jednym z krajów, który zachwycił nas najbardziej, był właśnie Iran. Urzekła nas przede wszystkim kultura i przemili lokalni mieszkańcy. W trakcie podróży spotkałem przedstawiciela grupy etnicznej Bachtiarów, która zamieszkuje góry Zagros. Zamieniliśmy zaledwie kilka zdań, ale bardzo zainteresowałem się tym regionem. To głównie dlatego, że w Zagrosie przedstawiciele kilku grup etnicznych prowadzą po dziś dzień koczowniczy tryb życia. I już wtedy wiedziałem, że chce się tam wybrać, a jako, że nie słyszałem o nikim, kto by przeszedł te góry jednym ciągiem – postanowiłem spróbować. I tutaj przygotowania wyglądały podobnie jak w przypadku szykowania się do Łuku Karpat – rozeznanie w terenie, szukanie map i opisów tych gór. Muszę przyznać, że na samej wyprawie popełniłem wiele błędów. To była bardzo trudna ekspedycja – trwała aż 2,5 miesiąca. Teren był wymagający. Na równinach miałem do pokonania ciężki teren pustynny, pozbawiony w wielu miejscach źródeł słodkiej wody. Za to w wyższych partiach gór dopadła mnie zima. Trochę mnie ta ekspedycja przemaglowała. Paradoksalnie w trakcie wędrówki nie spotkałem tak wielu koczowników. Jednak to co mnie urzekło, to była niesamowita mozaika kulturowa. Zaczynałem podróż od granicy z Turcją i Irakiem i w miarę przemieszczania się na południe, co kilkanaście dni spotykałem ludzi, należących do zupełnie odmiennych grup etnicznych. Była to też podróż, w trakcie której wielokrotnie spoglądałem w głąb siebie i bardziej się poznawałem w sytuacjach ekstremalnych. Ostatecznie po powrocie okazała się być też podróżą bardzo satysfakcjonującą i zwyczajnie fajną. Choć muszę przyznać, że doceniłem ją dopiero po powrocie, w trakcie pisania mojej drugiej książki. I właśnie ta przygoda w górach Zagros, to był przełomowy moment dla mnie. Od tego momentu i wydania książki, zacząłem gościć na wielu festiwalach i prelekcjach, a także dużo pisać na temat wypraw, które odbyłem. To był początek tak zwanego “profesjonalizmu” w moim wykonaniu, a każda kolejna wyprawa rozwijała moją pasję i jednocześnie pracę.
PZ|4challenge: Później wyprawy posypały się lawinowo: była Islandia w 2016 roku, trawers Grenlandii, Spitsbergen… Zauważyłem, że zacząłeś wówczas preferować arktyczne klimaty. Skąd taka nagła zmiana w stosunku do letnich przejść w Karpatach i Iranie?
Łukasz: Teraz jak na to patrzę, to dosyć często wybierałem miejsca, które nazywałbym trudnymi i pustymi – takimi jak góry Zagros. W następnych latach faktycznie pojawiły się próby robienia długodystansowych treków w warunkach zimowych. I w 2016 wybrałem się w końcu na letni trawers Islandii. Właśnie wtedy wkręciłem się w Arktykę i daleką północ. Po letniej Islandii zacząłem myśleć o trawersie zimowym. To było coś zupełnie innego niż to co robiłem do tej pory. Całkowicie nowe wyzwania. Żeby się do tego dobrze przygotować, zaplanowałem dwie zimowe wyprawy (na Mont Blanc 4810 m i w Bieszczady Ukraińskie – przyp. agencja), których ze względu na warunki śniegowe nie byłem w stanie w ogóle zacząć. Jednak były to ciekawe doświadczenia, które trochę mnie nauczyły o wędrówkach na długie dystanse w zimie, więc powiedziałem sobie, że “do trzech razy sztuka” i stwierdziłem, że spróbuję zimowej Islandii. W tym przypadku trawers zakończył się sukcesem, a pewne patenty wyuczone podczas poprzednich wyjazdów pozwoliły mi ukończyć trasę. Przejście zimowe Islandii to z pewnością duży wzrost poziomu trudności w planowaniu. Przez cały czas musiałem mieć świadomość, że jestem pozostawiony sam sobie. Musiałem doskonale rozplanować trasę, postoje, ilość jedzenia, paliwa i wielu innych elementów, które złożyły się na udane przejście. Oczywiście przygotowanie letnie na Islandii z 2016 roku pozwoliło mi ukończyć trawers w zimie, ale także pokazało mi to, że mogę spędzić na Arktyce kilka tygodni sam i tam przeżyć. Możecie też zobaczyć, że pomimo kilku skoków na głęboką wodę typu mojego pierwszego przejścia Łuku Karpat, większość moich wypraw jest powolną ewolucją i rozwojem. Dla przykładu: w 2016 roku byłem latem na Islandii, gdzie zebrałem doświadczenie i rozeznanie potrzebne do zimowego trawersu wyspy. Podczas niego nauczyłem się wielu patentów, które zaprocentowały na następnych arktycznych ekspedycjach. Dzięki temu wybrałem się z sukcesem na Spitsbergen latem, a później na trawers Grenlandii, który byłby niemożliwy do zrealizowania, gdyby nie poprzednie ekspedycje i wyniesione z nich nauki. Sama Grenlandia też nauczyła mnie nowych rzeczy i wierzę, że dzięki temu moja kolejna wyprawa będzie mogła być jeszcze trudniejsza. To nie jest skakanie, tylko ewolucja. Tak samo mam w górach wysokich. Zaczęło się od Tatr, następnie były Alpy od 2009 roku, dalej trekkingi w Himalajach do wysokości 5500 metrów. Dopiero od tamtego momentu rozpoczęła się moja przygoda z wyższymi szczytami – pojawiły się wyjazdy w Kaukaz, Andy, Pamir czy ostatnio do Pakistanu, w Karakorum. Obecnie moja droga jest ciągłym zdobywaniem doświadczenia.
MM-S|4challenge: Czym różnią się przygotowania do letniej i zimowej wyprawy długodystansowej?
Łukasz: Poza logistyką na starcie i planowaniem trasy, niemal wszystkim. Zacznijmy od transportu ekwipunku. Latem na Islandii mogłem wędrować wyłącznie ze swoim plecakiem, zimą potrzebowałem już sań do sprawniejszego transportu sprzętu. Musiałem nauczyć się operować saniami i sprzętem narciarskim, musiałem mieć zupełnie inny zestaw ubrań i zestaw do biwakowania w warunkach zimowych, a także bardziej rozbudowaną łączność ze względu na zwiększone ryzyko – kwestie ładowania elektroniki. Tak więc tych różnic było naprawdę sporo.
PZ|4challenge: Do tej pory rozmawialiśmy głównie o twoich długodystansowych przejściach, ale działasz od wielu lat również w górach wysokich. W zeszłym roku wyruszyłeś na Gasherbrum II 8035 m, w ramach swojego projektu Road to 8000. Powiedz proszę, skąd wzięła się idea tego projektu?
Łukasz: Po wyjeździe w Alpy w 2009 roku miałem długą przerwę od gór wysokich. Praktycznie do 2016 roku. Mój powrót zaczął się tradycyjnie znowu od Alp, następnie miałem 2 sezony w Kaukazie. Po zebraniu doświadczenia wyruszyłem do Azji Centralnej, gdzie zdobyłem w Pamirze Pik Lenina 7134 m. Dalej już były Himalaje. W 2018 roku zacząłem wyjeżdżać w góry jako lider wypraw, co robię zresztą do dzisiaj. Tak więc wszystkie zdobyte szczyty i stopniowo podnoszona poprzeczka doprowadziły mnie do miejsca, gdzie zacząłem planować swoją pierwszą wyprawę na ośmiotysięcznik. Na wyprawie z zeszłego roku pojawiło się sporo mankamentów. Lodowiec pod Gasherbrumem był w bardzo złej kondycji. Trudno było nam nawigować w tym terenie. Popełniliśmy też parę błędów: mieliśmy zbyt dużo sprzętu i nieodpowiednio rozłożyliśmy siły podczas wyprawy. Do tego mieliśmy przez niemal cały wyjazd bardzo złą pogodę, która nas w końcu spod Gasherbruma przepędziła …ale tak jak na poprzednich wyprawach, również ta była dla mnie sporą lekcją, która jestem pewien, że zaprocentuje w przyszłości. Pomimo że był to projekt osobisty, to chciałem dzielić się moimi przygotowaniami z obserwującymi moje poczynania. Od dawna udostępniam swoje patenty moim odbiorcom: jak możesz się przygotować do wyprawy, jaki sprzęt powinieneś dobrać, jaką dietę stosować, w jaki sposób możesz logistycznie rozplanować taką wyprawę. I nie mówię tu tylko o tej konkretnej wyprawie na ośmiotysięcznik – to samo tyczy się na przykład wyjazdów na szczyty pięcio czy sześciotysięczne. Takie przygotowania mogą wyglądać podobnie. Rozpoznaj swój organizm, zrób badania, potem zacznij trening, rób go stopniowo, dobierz trening pod konkretną górę. Przygotuj strategię odżywiania i strategię wchodzenia na daną górę. Oczywiście projekt Road to 8000 jest dalej aktualny i już tej wiosny szykuje kolejną wyprawę na inny ośmiotysięcznik w Karakorum.
MM-S|4challenge: Zdradzisz na jaki?
Łukasz: Na Broad Peak 8051 m.
MMS|4challenge: Sporo mówiłeś, że działasz samotnie w górach, ale jednocześnie prowadzisz wyprawy dla klientów, między innymi u nas w 4challenge. Jak bardzo różni się z twojej perspektywy wyjście samotne od prowadzenia grupy ludzi na dany szczyt?
Łukasz: Różni się to kompletnie. Jadąc na wyprawę z klientami zawsze mam wtedy nastawienie, że najważniejsze jest bezpieczeństwo. Na wyprawie zorganizowanej z pewnością nie podejmę ryzyka, które mógłbym podjąć podczas wyjazdu solowego. Wszystko jest bardziej zorganizowane i bardziej systematyczne, bardzo często też współpracuję z lokalnymi przewodnikami podczas wypraw z klientami. To nie jest tak, że sam prowadzę ich, dla przykładu, na szczyt Aconcagui. W momencie, kiedy wyruszamy z bazy do wyższych obozów, towarzyszy nam lokalny przewodnik. To sprawia, że dużo mniejszy jest margines niepewności, a co za tym idzie zwiększa się poziom bezpieczeństwa. Dla mnie wyprawa z klientem jest momentem, w którym muszę odwrócić priorytety. Zmienić nastawienie z “to JA wchodzę na szczyt” na “to KLIENT wchodzi na szczyt”. Wtedy mniej istotne jest, czy ja będę na szczycie i czy w ogóle wejdziemy. Najważniejsze jest, żeby bezpiecznie zejść na dół. Mam zatem zupełnie inne nastawienie do takich wypraw. (…) Co ciekawe, pomimo tego że jestem liderem wypraw, to podczas samego wyjazdu nie tylko uczestnicy mogą czerpać wiedzę ode mnie, również i ja często “biorę” doświadczenie od moich klientów. Pierwszy przykład z brzegu, kiedy to na tegorocznej wyprawie na Aconcaguę 6962 m miałem ratownika medycznego, którego wiedza przydaje się w górach wysokich. Jest to zatem taka swoista wymiana doświadczenia, patentów i wiedzy.
PZ|4challenge: Porozmawiajmy jeszcze o twoich przyszłych wyprawach. Jakie poza Broad Peakiem masz plany na najbliższy czas?
Łukasz: Oczywiście najbardziej istotnym celem jest Broad Peak. Na pewno chciałbym zorganizować wyjazd w Himalaje jesienią. Najbardziej chodzi mi po głowie wejście na Ama Dablam 6812 m. Oprócz tego zaplanowany jest również wyjazd do Ekwadoru, a także ponownie na Aconcaguę (na początku 2026 roku – przyp. agencja). Z planów prywatnych mam w głowie myśl, żeby wrócić na Spitsbergen zimą oraz wybrać się do Azji Centralnej. Jednak nie są to plany potwierdzone.
PZ|4challenge: Piszesz bardzo dużo poradników na temat odżywiania się w górach i treningów do wypraw górskich i długodystansowych. Powiedz proszę, jaką radę w kilku zdaniach możesz dać osobie, która dopiero planuje rozpocząć swoją górską przygodę?
Łukasz: Taką pierwszą rzeczą, jaką bym powiedział to: zdobywaj wiedzę i doświadczenie stopniowo. Przykładowo, jeżeli do tej pory robiłeś jednodniowe wycieczki w góry, to nie wybieraj się nagle na Główny Szlak Beskidzki. Zamiast tego zbierz doświadczenie, wybierając się na kilka szlaków weekendowych i dopiero po przejściu 3-4 z nich, wybierz się na swój pierwszy szlak długodystansowy. Dalej mając dwa takie szlaki jak GSB, możesz się pokusić o przejście Łuku Karpat. To samo tyczy się gór wysokich. Najpierw zrób kurs turystyki wysokogórskiej, następnie wybierz się w Tatry, po kilku sezonach w Alpy, Kaukaz, dalej Azja Centralna i dopiero po kilku kolejnych latach ruszaj w Himalaje. Warto z pewnością robić regularnie badania lekarskie. Osobiście sam wykonuję je co roku. Treningi to kolejna podstawowa rzecz. Jeżeli ktoś na poważnie planuje rozpoczęcie przygody z długodystansowymi szlakami, jak i wysokimi górami to te kwestie dotyczące treningu, powinien wziąć sobie do serca. Jak trening, to oczywiście warto zadbać o zbilansowaną dietę (…).
PZ|4challenge: Również zbudowanie w kontekście treningu do gór wysokich tak zwanej “piramidy” zdobytych szczytów o odpowiedniej wysokości?
Łukasz: Tak, wszystko stopniowo. Sam potrzebowałem kilku zdobytych pięciotysięczników, żeby wejść na jeden siedmiotysięcznik – trzech siedmiotysięczników (Pik Lenina 7134 m, Chan Tengri 7010 m i Baruntse 7152 m – przyp. agencja) żeby spróbować ośmiotysięcznika. Widzę, że to się sprawdza i sprawdza się to w nieoczywistych sytuacjach. Dla przykładu dzięki temu wiem kiedy zawracać. Miałem sytuację, kiedy zawróciłem i myślę że dzięki temu jeszcze tu jestem.
MM-S|4challenge: Bardzo dobra i mocna puenta. Dziękujemy Ci za rozmowę i wspólnie spędzony czas.
PZ|4challenge: Dzięki!